To miłe uczucie, że dołączamy do tego, co zbudowały grupy młodzieżowe
Nadal jestem jedną z kobiet tego pokolenia, w którym, pomimo wykształcenia
Pewnego dnia zwróciła się do mnie kobieta z rady doradczej ds. pracy kobiet w Saksonii: stanowisko dyrektorki krajowej wkrótce zwolniło się, pytała czy nie chciałabym ubiegać się o to stanowisko. Nigdy nie miałem nic wspólnego z pracą kobiet i nie byłam pewna, czy podołam temu zadaniu, ale i tak złożyłam podanie. Ku mojemu zaskoczeniu zostałam wybrana 1. Oprócz pastora desygnowanego ds. pracy kobiet, odpowiedzialną za administrowanie pracy kobiet w Saksonii była liderka Kościoła regionalnego. Stopniowo musiałam zdobywać swoje kompetencje w różnych dziedzinach pracy. Moja praca obejmowała także udział w corocznych konferencjach Ewangelickiej Pomocy Kobiet i Pracy Kobiet w NRD. Tam też przez długi czas nie czułam się zbyt kompetentną. Jedna z moich pierwszych sesji dotyczyła projektu: „Centrum Zdrowia Dziecka w Warszawie”. Po tym, gdy grupy młodzieży przyjeżdżały latem do pracy w Warszawie w ciągu ostatnich kilku lat, po raz pierwszy w 1987 r. miała przyjechać grupa kobiet.
W naszych szeregach poszukiwano liderki, zatem zgłosiłam się z dwóch powodów. Z jednej strony poszukiwanie takiego zadania, a nawet pobyt w Warszawie z ideą pojednania uważałam jako coś bardzo przydatnego. Z drugiej strony chciałam zaangażować się również na płaszczyźnie pojednania, ale czułam się we wszystkich innych obszarach zbyt niepewna. Odważyłam się poprowadzić grupę przez dwa tygodnie w Warszawie. Nie słyszałam wcześniej o tym projekcie; akcje zbierania funduszy w ostatnich latach musiały mnie ominąć.
Niestety, dla mnie jako liderki nie było żadnego kursu przygotowawczego do tego zadania. Nie pamiętam, żeby odbyło się spotkanie z Akcją Znaki Pokuty lub osobami, które były tam wcześnie. Organizacją pobytu i problemami takimi jak dojazd, zakwaterowanie, wyżywienie i pozwolenie na wyjazd zajęli się inni. Nie miałam z tym nic wspólnego. Organizacja w Warszawie również funkcjonowała beze mnie. Z dzisiejszego punktu widzenia wydaje mi się dziwne, że byłam wtedy tak mało zaangażowana w przygotowania.
Pamiętam, że było trudno zgromadzić wystarczającą liczbę kobiet aby stworzyć grupę. Powtórzyło się to również w kolejnym roku, kiedy ponownie prowadziłam inne grupy. Myślę, że było tak, ponieważ wiele kobiet nie odważyło się wyjechać na wakacje na dwa tygodnie bez rodziny, a tym bardziej za granicę, gdzie pojawiał się problem bariery językowej. Nie było też chęci wyjazdu za granicę, gdzie nie było łatwo porozumieć się. Jako obywatelki NRD nie miałyśmy okazji przywyknąć do wyjazdów za granicę.
Grupa spotkała się w Berlinie na dzień przed odjazdem i tam się poznała. Była krótka odprawa, a następnego dnia rano pojechałyśmy minibusem do Warszawy, choć nie pamiętam nawet, kto prowadził autobus.
Grupa była bardzo zróżnicowana ze względu na wiek: najmłodsza uczestniczka miała 22 lata, najstarsza 51. Jedna kobieta z grupy, która miała już kontakty z Polską, a także mówiła po polsku. Z jednej strony było to bardzo pomocne, z drugiej strony chciała mieć prywatne kontakty podczas naszej podróży, bez angażowania grupy. To było dość trudne. Również w drugim roku ta procedura powtórzyła się. Było to dla grupy niezręczne, ale nie popsuło nastroju. Podczas drugiego wyjazdu średni wiek był podobny do ubiegłorocznego, ale wśród uczestniczących było kilka pielęgniarek. Być może miały one nadzieję pracować w szpitalu na oddziale? Ale od samego początku było jasne, że nie jest to możliwe. Nasze pole działania było w ogrodzie, pralni i kuchni.
Po przyjeździe do Warszawy zostałyśmy oficjalnie powitane, a następnie przydzielone do miejsc pracy. W szpitalu była farmaceutka mówiąca po niemiecku, która był naszą osobą kontaktową i bardzo się nami zajmowała.
Personel powitał nas bardzo otwarcie w miejscu naszej pracy. Miałyśmy również wrażenie, że nasza siła robocza była potrzebna. Obszar szpitala jest rzeczywiście ogromnym kompleksem z niekończącymi się zielonymi terenami, z których wszystkie muszą zostać dobrze utrzymane. Było oczywiste, że każde ręce do pracy są potrzebne.
Szybko nawiązano także kontakty ze współpracownikami. Wszystkie wzajemne relacje były nieskomplikowane. Kilka razy niektóre z nas zostały zaproszone do ich domów prywatnych. Ja również zaprzyjaźniłam się z młodą kobietą z pracy w ogrodzie, z którą nadal utrzymuję kontakt. Mieszkała z rodzicami i dorosłym bratem w bloku mieszkalnym. To było bardzo ciepłe przyjęcie. Oczywiście zauważyłyśmy również w szpitalu, że kontynuujemy tradycję, że włączamy się w to, co zbudowały grupy młodzieżowe. To było pozytywne uczucie.
Zostałyśmy zakwaterowane w pokojach dwuosobowych w domu gościnnym szpitala. W stołówce miałyśmy całodzienne wyżywienie. Cały nasz pobyt został opłacony, koszty jakie poniosłyśmy to tylko za podróż do Berlina, a prawie wszystkie wzięłyśmy dwutygodniowy urlop na to zadanie. Jako grupa codziennie rano modliłyśmy się i razem jadłyśmy śniadanie. Tam omawiałyśmy plan dnia, a zwłaszcza jak spędzać popołudnia i wieczory. Z wyjątkiem wolnych popołudni, zawsze chodziłyśmy z całą grupą na różne spotkania. Dużo czasu spędzałyśmy wspólnie i mogłyśmy razem dobrze się zżyć.
Po południu odbywało się wiele różnych zajęć i spotkań. Uczestnicząc w nich, korzystałyśmy z kontaktów i pomysłów, które zbudowały i wdrożyły w ostatnich latach: Akcja Służby Pokuty i Ekumeniczna Służba Młodzieży.
W pierwszą niedzielę zostałyśmy zaproszone do ewangelickiego kościoła Św.Trójcy, najpierw na nabożeństwo, a następnie na bardzo miłe spotkanie z kobietami ze parafii. Ewa Walter jako żona pastora przywitała nas. Pojechałyśmy także do Lublina, gdzie była bardzo mała parafia ewangelicka, licząca zaledwie 40 członków, którzy cieszyli się z naszych wizyty. Przyjęła nas tam pani Sylwia Irga, która była odpowiedzialna za społeczność jako świecka przedstawicielka. W moim raporcie końcowym zachęciłam przyszłe grupy do zacieśnienia tego kontaktu. 2.
Na obrzeżach Warszawy znajduje się dom starców „Tabitha” , prowadzony przez Kościół Ewangelicki, który odwiedziłyśmy i tam poznałyśmy ich mieszkańców. Spędziłyśmy tam popołudnie z kawą i ciastem. Z naszego kręgu utworzyła się grupa flecistek, grająca niektóre utwory. Przy pieśni: „Geh aus mein Herz und suche Freud” niektórzy mieszkańcy zanucili tę pieśń Pawła Gerhardta.
Kolejnego popołudnia odwiedziłyśmy inną instytucję społeczną: centralną instytucję dla niewidomych prowadzoną przez katolickie zakonnice w Laskach pod Warszawą. Tam udałyśmy się na wycieczkę wraz z przewodnikiem. Na nasze pytanie, w jaki sposób ta placówka jest finansowana, nasz przewodnik powiedział: „Część pochodzi od państwa, część z darowizn i część od Boga”. Doświadczyłyśmy tam zaangażowania mniszek i ich zaufania do Boga. Innym punktem zainteresowania była polska historia II wojny światowej. Odwiedziłyśmy dawne getto żydowskie i centralne miejsca pamięci. Wizyta w byłym obozie koncentracyjnym w Majdanku pozostawiła szczególnie głęboki ślad. Pamiętam, że następnego roku jedna z kobiet nie chciała tam pójść. Ona bała się tego. Uznałam, że ważne jest, abyśmy pojechały jako cała grupa, złożyłam jej propozycję, że może wyjść w dowolnym momencie, gdy stwierdzi, że to dla niej za dużo, a grupa będzie jej towarzyszyć. Zaakceptowała tę propozycję. Było to oczywiście trudne i przygnębiające popołudnie, które trwało długo.
Ponadto były też popołudnia, w których wspólnie lub indywidualnie zwiedzałyśmy piękną starówkę Warszawy. Byłyśmy też w Żelazowej Woli, miejscu narodzin Fryderyka Chopina i odwiedziłyśmy tam muzeum i park. W parku można było usiąść na ławce i posłuchać muzyki Chopina, która była emitowana z głośników. Naprawdę nam się to podobało. Bardzo interesująca i pełna wrażeń była wizyta w warszawskim kościele Stanisława Kostki, w którym pracował ks. Popiełuszko 3 Zwłaszcza w tym ostatnim kościele zbliżyłyśmy się do najnowszej historii Polski. Bardzo dobrze zrozumiałyśmy tam znaczenie związku zawodowego Solidarność. Kościół stał się miejscem pielgrzymek do księdza zamordowanego przez tajną policję, a my odczuwałyśmy emocje modlących się tam ludzi. To było w moim odczuciu bardzo centralne miejsce dla Polaków. Cały zewnętrzny wygląd i projekt w tym kościele katolickim był dla nas obcy, ale jednocześnie bliski i poruszający.
W franciszkańskim klasztorze minorytów Maksymiliana Kolbego4 dowiedziałyśmy się, jak ważne jest to miejsce pielgrzymek dla polskiej ludności. Tam w Niepokalanowie było wielu zagranicznych gości, takich jak my, którzy odwiedzili muzeum. Oprócz przedstawienia życia i śmierci Maksymiliana Kolbego, znajduje się tam jego dobrze znane panoramiczne zdjęcie jako postaci z historii Polski. Pewien ksiądz, który był w dobrym nastroju opowiedział nam także o słynnej ochotniczej straży pożarnej zakonników, która otrzymała już wiele nagród państwowych. Kiedy tam byłyśmy w klasztorze mieszkało ok. 200 mnichów.
O ile dobrze pamiętam, dla wszystkich kobiet, które przybyły, potrzeba aby zbudować partnerstwo, osobistą relację z Polską, wynikała z pragnienia serca. Było to również problemem w parafiach NRD, a fakt, że Kościół powinien zrobić coś dla pojednania z naszymi sąsiadami, był dla wszystkich jasny. Kobiety przyjeżdżały z wielką chęcią do zaangażowania się w pracę i wejście w relacje z polskimi gospodarzami. Obie grupy doświadczyłam jako bardzo homogeniczne. Było również jasne, że kobiety robiły sprawozdania wykorzystując je w swoich społecznościach.
Uważam, że te dwa wyjazdy ukształtowały mój wizerunek Polski, ponieważ nie pojechałam tam prywatnie, a otrzymałam obraz Polski, który wykracza poza doświadczenie zwykłego turysty. Zwłaszcza dzięki osobistym kontaktom z kobietami, z którymi razem pracowałyśmy, odnalazłam także emocjonalny związek z Polską. Nie znałam wcześniej Polaków. Byłam pod szczególnym wrażeniem gościnności i otwartości Polaków, które poznałam dzięki tym dwóm podróżom w 1987 i 1988 roku. Jestem bardzo wdzięczna, że udało mi się w ten sposób poznać ten kraj.