Graźyna Piegdoń und Barbara Burzyńska Centrum Zdrowia Dziecka w Warszawie

Jedna grała na flecie, druga śpiewała, a zaciekawione dzieci otoczyły je.

Grażyna Piegdoń jest przełożoną pielęgniarek całego szpitala. Barbara Burzyńska jest główną pielęgniarką oddziału rehabilitacji.

Ja, Grażyna Piegdoń, jestem przełożoną pielęgniarek szpitala; pracuję tutaj od samego początku. Niektóre budynki kompleksu weszły do użytku już w 1977 r. Oficjalna inauguracja Centrum Zdrowia Dziecka w Warszawie odbyła się 1 czerwca 1979 r. Niedługo potem przybyły grupy młodzieżowe z NRD i zajmowały się tutaj latem. Ale ponieważ one nie pracowały z nami – pielęgniarkami, mogę tylko powiedzieć coś z mojej obserwacji, a nie z osobistej znajomości. Te grupy zajmowały się głównie ogrodem, a także wykonywały prace budowlane. Na przykład zbudowały wewnętrzny dziedziniec im J. Korczaka zaprojektowany przez niemieckiego artystę – rzeźbiarza. W latach 1979-1983 dokonano artystycznej transformacji dwóch wewnętrznych dziedzińców w terapeutyczne place zabaw według projektu Friedricha Stachata. (www.friedrich-stachat.de/bau/korczak.html – dostęp 16.02.17). Dowiedziałyśmy się, że niemiecka młodzież pochodzi ze stowarzyszenia „Znaki Pokuty” i chce uczestniczyć w procesie niemiecko – polskiego pojednania. Nasz szpital zbudowano jako pomnik – pomnik polskich dzieci zamordowanych w czasie II wojny światowej. Pomoc na budowę nadeszła z całego świata, ale szczególnie długo nadchodziła ze strony kościołów ewangelickich w Niemczech Wschodnich i Zachodnich. Od samego początku zaistniały również kontakty osobiste z grupami młodzieżowymi z NRD. To partnerstwo rozciągnięte w czasie przybierało rożne formy.

 

Były zmotywowane i pełne energii

Bezpośrednio zaczęłam zajmować się z tym projektem, gdy grupy kobiece, przybyłe na miejsce wyraziły chęć do pracy z dziećmi na oddziałach. Dla nas nie było to takie łatwe. Same miałyśmy wiele do zrobienia i zastanawiałyśmy się, jak możemy włączyć w to niemieckie kobiety. One nie mówiły po polsku, nie były szkolone. Jakie przydzielić im zadania? Ale, jak się chce, można znaleźć sposób. Minęło trochę czasu i zapytałam Barbarę Burzyńską, czy widzi szansę na zaangażowanie tych kobiet w swoim dziale rehabilitacji. Sama zresztą o tym ci powie. To wszystko przekształciło się w bardzo dobrą współpracę. Niemki towarzyszyły dzieciom w drodze na badania i okazały się bardzo pomocne. Z naszej strony starałyśmy się zyskać tłumacza, albo tłumaczkę dla tej grupy. Czasami to był Konrad, syn Barbary. Kilka razy w grupie niemieckiej była też pani, która mówiła po polsku. Kierownictwo szpitala wspierało projekt, gdzie tylko mogło. Warto wspomnieć o dyrektorze Januszewiczu. Co roku odbywało się uroczyste powitanie i pożegnanie grup ze świadectwem i drobnymi prezentami dla pań. Chciałyśmy pokazać, że jesteśmy naprawdę wdzięczne, że przybyły do nas. Pamiętam, że pewnego roku nie przybyła żadna grupa. Bardzo ich nam brakowało. Dla mnie było to niesamowite z jakim zaangażowaniem te kobiety pracowały. Niektóre nie były przecież młode, inne nie były całkiem zdrowe. Ale to nie miało znaczenia. Były zmotywowane i pełne energii. Zawsze to podziwiałam. Szczególnie miłe były nasze weekendowe wyjazdy z grupą niemiecką. Szpital zapewniał autobus i kierowcę. Spełniałyśmy życzenia pań z Niemiec. W pierwszych latach często byłyśmy w obozie koncentracyjnym w Majdanku lub w Treblince. W ostatnich latach Niemki zawsze wybierały się do Warszawy 1 sierpnia, aby uczestniczyć w obchodach Powstania Warszawskiego. Muszę powiedzieć, że bardzo mnie to poruszyło. Ja też zawsze chodzę na te uroczystości. Pewnego razu, kiedy byłam w miejscu Pamięci Poległych Powstania, nagle zobaczyłam mały plakat z logo szpitala: „Znaki pokuty i dzieła pokoju” i „Ewangelickie Kobiety z Niemiec” oraz podpisy wszystkich pań z tej grupy.
Dwukrotnie brałyśmy udział w ekumenicznym nabożeństwie w kaplicy szpitalnej. Tak było w ostatnich latach. W nabożeństwie uczestniczył ksiądz katolicki szpitala oraz dwie duchowne: Halina Radacz i Sylwia Herche z kościołów ewangelickich Polski i Niemiec.

 

Koleżanki na określony czas

Był to dla mnie bardzo miły i osobisty kontakt. Zostałyśmy przyjaciółkami. Nie miałam żadnych uprzedzeń do Niemców. Stałyśmy się tymczasowymi koleżankami i nie spoglądałyśmy na trudną polsko – niemiecką historię. Jak głębokie było w nich poczucie winy i wola pojednania, dostrzegłam dopiero w filmie Bogdana Lęcznara i Doroty Petrus (reżyserzy): 'Simply as a human being’ (po polsku z angielskimi napisami). Pewnego dnia dostałam telefon od mojej szefowej, Grażyny, która zapytała mnie, czy grupa niemiecka nie mogłaby popracować na moim oddziale rehabilitacyjnym.

Powiedziałam, że tak.. W pierwszym roku poprosiłam panie o umycie okien. A one potem wykonywały tę prośbę szybko każdego dnia. Przychodziły i pytały: co jeszcze możemy zrobić? To było niesamowite. Pewnego razu usłyszałam muzykę na flecie. Kiedy wyszłam na korytarz, jedna Pani grała na flecie, inna śpiewała, a dzieci stały wokół nich w zdumieniu.

 

Pralka na oddział

W następnym roku pomyślałyśmy o czymś innym. Zawsze brakowało nam personelu, który towarzyszyłby dzieciom podczas różnych zabiegów. Chciałyśmy spróbować, czy panie z Niemiec nadawałyby się do tego. Na ich przygotowanie potrzeba było trochę czasu. Najpierw musiałam zapytać rodziców, czy się zgadzają, aby dla każdemu dziecku przydzielić kobietę, któremu towarzyszyłaby przez całe dwa tygodnie. Przygotowałam plany sytuacyjne i plan leczenia dla każdego dziecka, aby kobiety wiedziały, dokąd iść. Bardzo szybko okazało się, że to był świetny pomysł. Panie szybko nauczyły się orientacji w szpitalu.

Z dużym zaangażowaniem dostosowały się do poszczególnych dzieci. Pierwszy dzień był najtrudniejszy – wszystko było nowe dla obu stron. Ale przeważnie od drugiego dnia wszystko już grało. Panie interesowały się swoimi pacjentami, rozmawiały z siostrami, lekarzami i rodzicami.

Wymyślały gry dla małych podczas oczekiwania na badania, a pod koniec swych akcji obdarowywały zabawkami swych podopiecznych. Szły z nimi na spacery lub na zakupy. Nauczyły się kilku polskich słów od dzieci, a niektóre dzieci nauczyły się od nich trochę niemieckiego. Oczywiście zdarzało się również, że dziecko i opiekunka nie pasowały do siebie.

Wówczas dokonałyśmy zmian. To wszystko było możliwe. Zaangażowanie kobiet wykraczało daleko poza czas ich pobytu w szpitalu. Znam niektóre dzieci, które utrzymywały z nimi dalsze kontakty, dostawały prezenty, a nawet odwiedzały je później. Dwoje dzieci dzięki ich wstawiennictwu było operowane w Niemczech. Niemki czuły się za nasz oddział współodpowiedzialne. Poznały nas wszystkie, ponieważ podczas przerw siedziałyśmy razem i próbowałyśmy się wzajemnie porozumieć ze słownikami, a nawet przy pomocy rąk i nóg. Chciały wszystko wiedzieć o oddziale i szpitalu. I zawsze bardzo współczuły, że często brakowało nam pieniędzy na kupno wielu rzeczy. Póżniej przekazały nam darowiznę na sfinansowanie pralki dla naszego oddziału, kuchenki mikrofalowej i radia dla pacjentów.

 

Głębokie pragnienie pojednania

Na początku bardzo dziwiłyśmy się, że te panie przyjeżdżają do nas w swoim wolnym czasie, aby tutaj bezpłatnie pracować. Słyszałam o woli pojednania, która skłoniła je do przyjazdu. Zawsze uważnie obserwowały reakcje na siebie ze strony Polaków.

Nie chciały zrobić nic niewłaściwego. Opowiadały również, że przyszły z pewną obawą: jak to będzie? Czy nas zaakceptują? Dobrze, że opowiedziały nam o sobie. Niektóre kobiety miały swoje korzenie w Polsce i zostały wysiedlone w 1945 roku. Po prostu o tym opowiadały. My, czyli pielęgniarki na oddziale i ja, przywitałyśmy je otwarcie, bez dystansu. Osobiście nie mam żadnych uprzedzeń do Niemców. Dla mnie była to przyjaźń z kobietami, którym wiele zawdzięczam. Pod koniec misji zrobiłyśmy z dziećmi dla nich małe prezenty, aby okazać naszą wdzięczność.

Szczególnie pamiętam szkolenie, które panie z kościoła ewangelickiego zorganizowały dla nas w Niemczech. Odwiedzałyśmy szpitale dziecięce, klinikę naturopatyczną i hospicjum dla dzieci. To było niesamowicie interesujące i zostało zorganizowane specjalnie dla nas.

Mój syn Konrad, który czasami pełnił rolę tłumacza podczas ich pobytu, został zaproszony przez dwie panie, zatrzymał się u nich na dłużej i poprawił swój niemiecki. A po maturze mógł studiować w Niemczech. Mam oto takie wielkie marzenie: chciałabym raz jeszcze zobaczyć te wszystkie kobiety, które tu pracowały. Chciałabym je spotkać i powspominać nasz wspólnie spędzony czas.

 


 

pracownicy pojednania