Brałam w tym udział i byłam bardzo zadowolona z mojej roli.
Moja matka i ja jesteśmy ewangeliczkami i należymy do kościoła Świętej Trójcy tutaj w Warszawie. Moja mama mówiła po niemiecku, przed wojną była nauczycielką języka niemieckiego. Nauczyłam się niemieckiego, kiedy zacząłam pracować w ambasadzie niemieckiej w Warszawie. Nasz pastor Jan Walter i jego żona Ewa mieli bardzo dobre kontakty zagraniczne, więc wiele grup zagranicznych odwiedzało naszą społeczność. Kiedy w połowie lat 80. grupy pań z ewangelickiej pomocy kobietom w NRD przyjechały na ochotnika do szpitala dziecięcego, skontaktowały się również z naszym pastorem i jego małżonką. Zostali zaproszeni do służby i na kawę. A ponieważ nasz pastor zawsze miał dużo do zrobienia, poprosił członków kościoła, którzy mówili po niemiecku, o opiekę nad paniami z Niemiec. Wkrótce potem ja i moja mama miałyśmy bliski kontakt z paniami.
Pamiętam pierwsze spotkanie bardzo dobrze. Grupa kobiet przyjechała na nabożeństwo, potem była kawa i ciasto, a my rozmawialiśmy bardzo zainteresowane. Była ładna pogoda, więc zaproponowałyśmy pójście do parku Łazienki i wysłuchanie koncertu chopinowskiego na świeżym powietrzu. Panie zgodziły się i pojechałyśmy tam razem. Potem towarzyszyłam im w autobusie i spontanicznie zaprosiłam ich do mojego domu, ponieważ było to po drodze. Wszystkie panie przyszły ze mną, więc nagle w moim mieszkaniu znalazła się grupa dwunastu osób, a także moja matka i ja. Moje mieszkanie ma 47 metrów kwadratowych. Na polskie warunki, było świetnym mieszkaniem dla jednej osoby. Ale oczywiście nagle stało się trochę ciasno. Ale to nie miało znaczenia. Na szczęście dzień wcześniej upiekłam i kupiłam ciasta, więc mogłam szybko zrobić coś do jedzenia, podczas gdy moja mama rozmawiała z paniami. To było bardzo miłe, relaksujące popołudnie. Miałyśmy dobrą rozmowę, byliśmy zainteresowane sobą. Panie opowiedziały mi, że organizacja ich misji nie działa tak dobrze, na przykład nie odebrano ich z dworca kolejowego. W nadchodzącym roku napisały do mnie z wyprzedzeniem, kiedy znowu przyjadą, a ja odebrałam je z autobusu. Odwiedziły naszą parafię, a także mnie osobiście w moim mieszkaniu. Niektóre były już tam rok wcześniej, inne były nowe. w ten sposób poznawałam co roku nowe kobiety. I tak oto rozwinęła się tradycja: co roku zapraszałam grupę pań do mojego domu. Kupiłam cały zestaw na około 12 osób, ale czasami miałyśmy 15 lub więcej osób. Kupiłam więc naczynia. Miałam też kilka rozstawianych stołów, krzeseł i dwa fotele, które można było wsuwać w siebie. Gdy wśród nas były młode kobiety, wówczas siadały one na poduszkach, na podłodze.
Kiedyś miałam inna termin i nie mogłam zająć się grupą. Poprosiłam więc o to Karolinę Hansen, parafiankę, która mówiła bardzo dobrze po niemiecku, aby zajeła się grupą. Odtąd towarzyszyła ona przyjeżdżającym grupom. Pamiętam dobrze, gdy kiedyś przechodziłyśmy w pobliżu mieszkania Karoliny. Wtedy spontanicznie zaprosiła całą grupę i poprosiła, żebym szybko kupiła coś do jedzenia. A potem było trochę jak u mnie: tak jak moja mama, Karolina rozmawiała z grupą, a ja szybko przygotowałam posiłek.Często towarzyszyłam jej w wycieczkach, na które panie wyjeżdżały podczas weekendu. Byłyśmy na przykład w Kazimierzu Dolnym, małym miasteczku z zabytkowym starym miastem, które jest bardzo dobrze znane w Polsce. Jeśli kobiety z Niemiec przyeżdżały, było dla mnie jasne, że będę im towarzyszyła przez te dwa tygodnie.Wszystko było zawsze spontaniczne i nie tak oficjalnie. Kiedy Halina przejęła kierownictwo w Polsce, konsultowałam się z nią.
To było dla mnie czymś wyjątkowym, gdy zobaczyłam, jak grupy poznawały się w ciągu 14 dni i intergrowały się wzajemie coraz bardziej. Pomimo to, były one bardzo różne i były też problemy. Niektóre kobiety uważały, że przyjazd do Polski ma wymiar religijny. Chciały pójść na nabożeństwo. Ich praca w szpitalu dziecięcym była dla nich jak modlitwa. Tak to czułam. Inne chciały spędzić popołudnie i weekendy bardziej jak turystki. Czasami nie było to takie łatwe. Ale kierownictwo komunikowało to zawsze w odpowiedni sposób. Nie było też łatwo z bardzo młodymi kobietami, które w ostatnich latach spotkały się z akcją: 'Znaki Pokuty”. One nie były tak zainteresowane kościołem. Mimo to przybyły do Warszawy, aby pracować i poznać kraj. Młoda dziewczyna obiecała dziecku, którym opiekowała się nim w szpitalu, że wróci, jeśli chłopiec będzie musiał ponownie do szpitala do Warszawy. A pewnego dnia napisała do mnie e-mail z informacją, że przyjeżdża do Warszawy i zapytała, czy mogłaby u mnie przenocować. Oczywiście, że mogła. Przyjechała, odwiedziła chłopca w szpitalu, a także spędziła ze mną czas.
Tak powstały interesujące kontakty. Co jakiś czas prywatnie odwiedzały mnie kobiety, które poznałam przez te grupy. Kilkakrotnie wyjeżdżałam do Niemiec i odwiedzałem tam kobiety. Pamiętam niektóre kobiety z Wittenbergi, które przyjeżdżały tu kilka razy. Powiedziałam im, że moim marzeniem dla mnie i mojej matki jest udanie się do Wittenbergi, aby zobaczyć wszystkie miejsca Lutra. Po roku zostałyśmy zaproszone do Wittenbergi. To była taka piękna podróż. Później opowiadałam o tym kobietom z Niemiec Zachodnich, które również chciały pojechać do Wittenbergi. Następnie zorganizowały wycieczkę i pojechały do Wittenbergi.
Brałam w tym udział i byłam bardzo zadowolona z mojej roli. Podczas spotkań widziałam jak uprzedzenia znikają. Dla wielu Niemców Polacy byli ludźmi, którzy dużo piją, mało pracują i są nieuczciwi.
A dla wielu Polaków Niemcy byli takimi ludżmi, którzy chcą rządzić innymi i idą po trupach do celu. Ale doswiadczyłyśmy, że jest zupełnie inaczej. Wzajemne poznawanie się ma ogromne znaczenie. Byłam bardzo smutna, gdy usłyszałam, że projekt się skończył. Radością było dla mnie towarzyszyć paniom każdego roku.